Przeskocz do treści

Ligota i Panewniki – małe wielkie miejsce. Wywiad z Grzegorzem Płonką

14 listopada 2013

Ligota i Panewniki. Przystań studentów, monumentalna bazylika, modernistyczne osiedle, przedwojenna kolonia PKP i suburbanizacja. Dla Waszej autorki to miejsce szczególne, to tutaj bowiem przemieszkała już prawie osiem lat swojego życia. Ligota dla przybyszy z zewnątrz może być jak Anatevka – „Ci, którzy tędy przejeżdżali nie wiedzą nawet, że tutaj byli”. Co my tutaj mamy? Nic wielkiego. Ale to Ligota. Przestrzeń oswojona.
Przed wojną miejsce bali socjety, tętniące życiem, raj dla spragnionych odpoczynku i rekreacji, bogate w organizacje społeczne i  pełne powiązań międzyludzkich.
Dziś wywiad z panem Grzegorzem Płonką, ligocianinem i Ligociorzem, autorem książek i muzykiem.

Dlaczego Ligota?

Moi rodzice sprowadzili się do Ligoty w 1960 roku. Rok później urodziłem się ja, przyjmowany na ten świat w naszym mieszkaniu przy ul. Świdnickiej przez hebamę, czyli położną.  Będąc dorosłym kilkakrotnie opuszczałem na dłuższy czas rodzinne strony. Jednak kontaktu z nią nie traciłem, gdyż odwiedzałem często mamę i przyjaciół. Od ponad dwóch lat znowu mieszkam w Ligocie. Myślę, że czasowa emigracja pomogła mi spojrzeć na nią z szerszej perspektywy i dostrzec pełniej jej historyczno-kulturowe walory.

Grzegorz Płonka

Które z miejsc na Ligocie jest Pana najukochańszym, lub też najlepiej wspominanym? Może arkadią dzieciństwa?

Jest kilka takich miejsc, między innymi plac obok mojego bloku – miejsce dziecięcych zabaw, nasze słynne 7 Liceum ogólnokształcące czy też nieistniejący już piękny ligocki dworzec kolejowy, wybudowany jeszcze w czasach pruskich, który „za bajtla” nieraz odwiedzałem, bo byłem fanem pociągów parowych.

Jak doszło do powstania ostatniej Pana książki, czyli albumu „Ligota i Panewniki na starych pocztówkach i fotografiach”?

Album jest zamknięciem tryptyku ligocko-panewnickiego, w skład którego wchodzą – redagowana przeze mnie monografia „Zarys dziejów Ligoty i Panewnik od zarania do czasów współczesnych”, przybliżająca historię obu katowickich dzielnic oraz książka „Mała (wielka) ojczyzna” – zbiór wywiadów, które przeprowadziłem ze znanymi ludźmi, mieszkającymi w różnych okresach w Ligocie i Panewnikach.  Są wśród nich, między innymi: Olgierd Łukaszewicz, Krzysztof Globisz, prof. Janusz Danecki, Cecylia Kukuczka – żona Jerzego Kukuczki, Lech Szaraniec, Piotr Kupicha. Chciałem w ten sposób ukazać potencjał naszych środowisk intelektualnych. Natomiast album obrazuje środowisko oraz życie domowe i społeczne dawnych ligocian i panewniczan. Znalazły się w nim pocztówki, od końca XIX wieku do lat 70. XX wieku, ze zbiorów pasjonatów lokalnej historii Darka Seniejko i Lecha Szufy, a także zdjęcia z archiwów starych ligocko-panewnickich rodzin. Dodam, że album powstał z inicjatywy Darka i pani Stanisławy Wermińskiej.

Co doprowadziło do nagrania płyty z zespołem Ligocianie?

Pracując nad albumem wpadłem na pomysł, żeby dodać do niego płytkę CD z utworem „Ciecze woda bez Ligota” – starą śląską pieśniczką zapisaną w Ligocie przez prof. Adolfa Dygacza. W ten sposób tryptyk, obok słowa i obrazu, wzbogacony zostałby przestrzenią dźwięku. Zaprosiłem kilku muzyków związanych w różny sposób z Ligotą do nagrania tej pieśni. Byli wśród nich – Joachim Rzychoń, Adam Otręba, Andrzej Kowalski, Krzysiek Głuch, Mirek Rzepa, Aleksandra Stryja-Modliszewska, Martyna Bańczyk, Marek Kiełbusiewicz i Irek Osiecki. I tak rozpoczął swą działalność zespół „Ligocianie”. Gotowym nagraniem zainteresowało się Radio Katowice, które rozpoczęło jego promocję. Ponieważ muzykom bardzo spodobał się pomysł nagrywania śląskich ludowych pieśni we współczesnych aranżacjach, wybrałem kolejne pieśni i nagraliśmy je. W ten sposób powstała płyta „Ciecze woda”, która ukazała się w 2012 roku. Płytę wydała firma „Edycja – Książki Naukowe i Specjalistyczne”.  Gościnnie wzięli w niej udział, między innymi – Bernard Krawczyk, Józef Broda, Aśka Bartel, Agnieszka Bochenek-Osiecka, Grzegorz Kapołka oraz nowy członek zespołu „Ligocianie” – Patryk Filipowicz.

Czy wszystkie piosenki z płyty mają związek z Ligotą?

Nie, niektóre zostały zanotowane przez prof. Dygacza w innych katowickich dzielnicach, na przykład w Piotrowicach, Bogucicach czy w Janowie. Dodam, że informatorami profesora byli ludzie, którzy przeważnie urodzili się w XIX wieku. Dlatego pieśni są źródłem wiedzy nie tylko o  śląskich zwyczajach, profesjach, ale i zawierają wgląd w sposób myślenia naszych przodków, w ich światopoglądy i nawyki. Zajmowanie się pieśniczkami, to dla mnie swego rodzaju, archeologia śląskiej mentalności.

Twórczość „Ligocian” odbiega od współczesnej śląskiej muzyki, popularyzowanej w niektórych śląskich mediach. Czy chcielibyście stworzyć nowy nurt w rodzimej muzyce?

Różne były nasze intencje, gdy sięgaliśmy po te stare pieśni ze zbiorów prof. Adolfa Dygacza – wybitnego folklorysty i muzykologa. Chodziło nam o to, żeby przybliżyć słuchaczom oryginalną, ludową śląską muzykę, żebyśmy nie zatracili pamięci o niej. Aranżując utwory, wspólnie z Achimem Rzychoniem, chcieliśmy pokazać, że pieśniczki „ubrane” w stylistykę rockową, folkową, bluesową czy jazzową nabierają nowego muzycznego wymiaru, nie tracąc swego charakteru, swych walorów. Nie zmienialiśmy linii melodycznej (za wyjątkiem jednego utworu – „Bezrobotni, bezrobotni”). Staraliśmy się uwypuklić piękną harmonię w nich zawartą.  Naszym celem było stworzenie płyty, której zawartość byłaby interesująca dla ludzi w różnym wieku i która poszerzałaby obecne propozycje śląskiego rynku muzycznego, kojarzonego przede wszystkim z utworami tzw, „hajmatowymi” czy – w mniejszym stopniu – z pieśniczkami wykonywanymi przez zespoły folklorystyczne. Równocześnie podpisujemy się pod deklaracjami, zachęcającymi muzyków do grania i śpiewania „na żywo” i z wykorzystywaniem szerszego instrumentarium zamiast jednego czy dwóch keyboardów. Wiemy, że nie jesteśmy sami w tych dążeniach, myślę o wykonawcach takich jak: Marek Makaron Trio, zespoły „Za płotem” czy „Chwila Nieuwagi”. Daj Boże, żeby tego typu nurt rozrastał się. Może uda się stworzyć podobną sytuację, jak na przykład w Köln (o czym często mówi Achim Rzychoń, mieszkający w pobliżu tego miasta), gdzie funkcjonuje około 20 zespołów, grających „na żywo” i śpiewających w gwarze tamtego regionu Niemiec. Nieraz powtarzam: nie wstydźmy się pisać piosenki popowe, rockowe czy hip-hopowe po śląsku. Śpiewanie w regionalnych językach, gwarach jest bardzo popularne w różnych regionach świata, na przykład na Bałkanach, w krajach arabskich, w niemieckich landach czy w Ameryce. Tak robią mało znani wykonawcy i wielcy artyści typu Bruce Springsteen. Tak też robią nasi rodzimi górale.

Co doprowadziło do napisania piosenki „Świynty nie świynty”?

Ta piosenka znalazła się jako bonus na naszej płycie. Napisałem do niej muzykę i tekst, w którym chciałem uhonorować wszystkich Ślązaków poległych, zaginionych, pochowanych w różnych częściach kuli ziemskiej. Temat dotyczy mnie osobiście – mój wujek Józef należał do takich osób. Ślązacy nieraz byli tak zwanym „mięsem armatnim”. Wysyłani byli, często wbrew swej woli, na różne fronty. Ligocianie, na przykład, przez wieki mogli służyć kolejno: w oddziałach polskich Piastów, władców czeskich, austrowęgierskich, pruskich, w wojsku polskim, niemieckim i ponownie polskim. Zmienne koleje losu sprawiały, że dla jednych byli świyntymi – bohaterami, a dla drugich nie świyntymi – zdrajcami.

Co nowego w ostatnim czasie wydarzyło się w życiu zespołu?

Przedsięwzięcie pod nazwą „Ligocianie” cały czas się rozwija. Nasze piosenki goszczą na różnych listach przebojów śląskich rozgłośni radiowych. Nakręciliśmy dwa teledyski do utworów „Jak jo chodził do szkoły” i „Nasze Katowice”. Zaangażowaliśmy się w różne działania propagujące śląską kulturę, między innymi wspieramy Koło Miłośników Śląskiej Pieśni i powstały w Szkole Podstawowej nr 34 w Ligocie zespół „Mali ligocianie”, współpracujemy z Kołem Kochających Kurne Chaty, z którym w tym roku uczestniczyliśmy w projekcie „Tropimy stare polskie chaty”, organizowanym w ramach Europejskich Dni Dziedzictwa czy też przeprowadzaliśmy warsztaty muzyczne w Miejskim Domu Kultury „Ligota”.

Generalnie poczynania nasze oraz MDK „Ligota” nakierowane są na integrację ludzi i szerzenie postawy, wyrażającej się słowami: „nasze wspólne dobro jest najważniejsze”, co wpisuje się w działania, które realizują w Ligocie różne inne grupy osób. Myślę tu, na przykład, o akcji oczyszczania Kłodnicy czy sprzątania Ligoty. Jest to moim zdaniem nawiązanie do chlubnych tradycji ligocko-panewnickich. W okresie dwudziestolecia międzywojennego w Ligocie i Panewnikach działało około 30 różnego rodzaju społecznych i religijnych organizacji, towarzystw, stowarzyszeń, związków czy kółek. Ludzie chcieli bywać ze sobą, mimo że niekiedy przeszkadzała im w tym sytuacja polityczna – zwłaszcza pod koniec lat 30. Po wojnie w Ligocie, na przestrzeni kilkudziesięciu lat PRL-u, wraz z oddawaniem do użytku nowych bloków przybyło wielu nowych mieszkańców. Bywało też, że rdzenni ligocianie otrzymywali mieszkania w innych częściach Śląska i Zagłębia, co było – jak mi powiedział o. Damian Szojda, panewniczanin, wieloletni franciszkański prowincjał – procesem sterowanym przez ówczesne władze. Sprzyjało to osłabianiu więzi rodzinnych i sąsiedzkich. Trzeba jednak dodać, że w tamtych czasach dużą rolę integracyjną spełniały na przykład: Klasztor Franciszkanów, ligockie harcerstwo, „Siódemka” i inne szkoły czy też place między blokami. Dzisiaj sytuacja wygląda jeszcze inaczej. Część ligocian wyjechała zarobkowo za granicę lub w inne części kraju.  Coraz trudniej jest nas wyciągnąć z domu i oderwać od swoich codziennych spraw. Zdecydowanie mniej angażujemy się w działalność organizacji społecznych i charytatywnych. Lecz wierzę, że ludzi dobrej woli jest więcej i ten ligocki świat będzie się miał lepiej. Cieszy fakt, że młodzi mieszkańcy Ligoty uaktywniają się w różnych cennych i ciekawych inicjatywach.

Jak ocenia Pan przestrzeń Ligoty? Co można by poprawić?

Jeżeli budżet byłby nieograniczony, można by wybudować salę widowiskową z prawdziwego zdarzenia, najlepiej przy MDK „Ligota”, żeby ludzie mogli się spotykać na różnego rodzaju imprezach. Fajnie by było, gdybyśmy mogli jeździć banką do centrum Katowic i z powrotem oraz skracać sobie drogę do Panewnik nową obwodnicą. A z inicjatyw łatwiejszych do zrealizowania wymienię:  internetowe dzielnicowe radio, grupa szybkiego reagowania do usuwania malowideł i napisów – stworzona z członków klubu kibica, których klub zamieścił swe „dzieła” na fasadach domów. Ponadto warto osadzić kamień z tabliczką informacyjną w miejscu, gdzie przebiegała historyczna granica pomiędzy Ligotą a Panewnikami. Uważam też, że dobrze by było, gdybyśmy więcej popularyzowali i zakładali samopomocowych grup wsparcia, skierowanych dla osób, borykających się z różnymi problemami życiowymi, na przykład dla rodziców, mających problemy wychowawcze ze swymi dziećmi czy dla ludzi chorujących na zmorę ostatnich czasów – depresję. Zresztą, każda inicjatywa mająca na celu budowanie więzi i zaufania między naszymi mieszkańcami  jest cenna.

2 Komentarze
  1. Ilona Balcarek permalink

    Ligociarnia, Ligota ,koktajlowa czesc Katowic,

    moje wspomnienia z tego miesjca:
    ja dziecko klasy robotniczej, mieszkajaca w blokowisku na piotrowickiej,
    dzieci w szkole podstawowej nr 64,
    wiekszosc z nas miala w domu rodzicow, ktorzy godali,
    w szkolnym srodowisku , szybko zorientowalam sie , ze sa dzieci z blokow,
    a inne mieszkajace na pieknych ulicach w duzych domach,
    blokowisko godalo, domy mowily,
    moj ojciec, czesto mowil mi, ze to wszystko ma sie wymieszac,
    profesor z gornikiem,
    ach przepraszam po nami mieszkal pianista,
    od dwudziestej pani zaczynala czwiczyc,
    a my prosci ludzie , chcielismy ich …..
    w tym samym czasie , moja straszna babcia,
    powiedziala do mnie,
    jak chcesz zostac nikim, zapomnij godanie,
    od tego dnia juz nigy wiecej nie godalam,
    Ligota wtedy : to kociol, slaski,kresowy,
    napewno dla nas wszystkich bardzo elitarny,
    my slazacy chcielismy z nimi,
    ale oni tez z nami,
    teraz sa inne czasy,
    dzisiaj ogladalam na polonii program z kuzem i paroama
    innymi bardzo ciekawymi osobami,
    wszyscy byli slazakami,
    nikt nie godal,
    czyli dalej ten sam afront!!!
    Ilona

Trackbacks & Pingbacks

  1. Spotkanie “Odkrywając Śląsk” w Domu Kultury Ligota | Odkrywając Śląsk

Dodaj komentarz